TYP: a1

Banan kontra naleśnik

wtorek, 19 czerwca 2018
Anna Ciężadło

Wbrew pozorom, to wcale nie będzie tekst o charakterze kulinarnym. Tak naprawdę rzecz w tym, że żeglarze - jak chyba żadna inna grupa ludzi - lubią się bawić. A to, że na co dzień snują się na żaglach, zamiast włączyć turbodiesla i śmignąć przez pół morza, nie oznacza jeszcze, że szalona prędkość i równie szalone pomysły są im obce. Jeśli więc nigdy dotąd nie próbowaliście przejażdżki na bananie lub naleśniku, zachęcamy. Dobra zabawa, mokry tyłek oraz niezapomniane wrażenia – gwarantowane.

Niestety, głupie zdjęcia również. Dlatego zadbajcie, by ludzie w internetach Was nie rozpoznali. Albo przynajmniej postarajcie się wpadać do wody z godnością.

 

Banan

Banan to coś, co automatycznie pojawia się nam na twarzy, kiedy widzimy łódkę czekającą na nas na nabrzeżu (OK, czasami pojawia się też inny grymas, ale to tylko wtedy, gdy przyoszczędziliśmy na czarterze). Bananem nazywamy również żółty, podłużny, dmuchany obiekt, ciągnięty za motorówką i oblężony (przynajmniej na początku) przez dorosłych ludzi, rozbawionych jak dzieci.

Na bananie, w zależności od jego gabarytów, mieści się różna ilość osób; najczęściej jest ich 5, ale istnieją banany znacznie dłuższe i bardziej „pojemne”. Uczestnicy siedzą jeden za drugim (przynajmniej na początku...), więc mogłoby się wydawać, iż najlepsze miejsce ma szczęściarz siedzący z przodu.

Nic bardziej mylnego. W rzeczywistości na bananie jest trochę tak, jak w starym pekaesie na powiatowej drodze: na końcu buja najbardziej, więc największy kozak powinien siedzieć właśnie tam. I trzymać się mocno, albo liczyć się z realną opcją wykonania niejednego epickiego salta.

 

Naleśnik

Naleśnik, zwany też oponką, to demokratyczna alternatywa dla banana; tutaj nie ma ustalonej kolejności, wszyscy siedzimy razem. Oczywiście do czasu.

Przejażdżka na oponce to nie tylko okazja do świetnej zabawy – przy okazji można też przemyśleć parę spraw... na przykład pożałować, że nie uważaliśmy na lekcjach fizyki i teraz na własnej skórze doświadczamy działania siły ośrodkowej. Ku uciesze gawiedzi i naszych bliskich, spoglądających na nas z udawaną troską.

Na oponce mieści się zwykle od dwóch do czterech osób, czyli jest bardziej kameralnie, niż na bananie. Co więcej, podczas jazdy wcale nie musimy siedzieć – fajną zabawą jest przejażdżka w pozycji leżącej. Pamiętajmy też, że naleśniki można łączyć: jedna motorówka może ciągnąć nawet trzy, dzięki czemu możemy pokusić się o taką rozrywkę większą grupą (a przy okazji zagwarantować sobie lepszy widok na to, jak spadają inni).

 

Wieje, nie wieje...

Pogoda zasadniczo lubi pokazywać nam, gdzie ma nasze plany i kto tu naprawdę rządzi. Jeśli podczas rejsu wiatr niekoniecznie chce współpracować, a wręcz wszystko wskazuje na to, że wziął sobie wolne - a my jednak chcemy poczuć trochę adrenaliny - z pewnością warto spróbować takiej zabawy.

 

Motorówka, ciągnąca banana czy oponkę, nie pędzi oczywiście bez sensu przed siebie; zwykle, kiedy już pasażerowie przyzwyczają się do prędkości i nabiorą złudnego przekonania, że utrzymanie się na powierzchni dmuchanego sprzętu jest całkiem łatwe, sternik zaczyna płynąć zygzakiem. Oczywiście, generuje przy tym niezłe bujanie oraz spore fale, więc pozostanie na pierwotnej pozycji zaczyna być sporym wyzwaniem - i wtedy dopiero robi się wesoło.

 

Dla kogo?

I to jest najpiękniejsze: zabawa przeznaczona jest właściwie dla wszystkich; nie ma tu specjalnych ograniczeń wiekowych (i to w żadną stronę), jednak zdrowy rozsądek podpowiada, że frajda będzie największa, jeśli na naleśniku czy innym bananie usiądą ludzie z grubsza równi możliwościami. I odwagą.

Zasadą jest bowiem, że sternik dopasuje poziom trudności do najsłabszego ogniwa – czyli w praktyce do najmniejszego pasażera. Oznacza to, że dzielny bosman może nie mieć okazji wykazać się (i zmoczyć) tak bardzo, jakby mógł.

Ze względów bezpieczeństwa każdego uczestnika pakuje się też w kapok, i lepiej nie próbujmy z tym walczyć, nawet jeśli jesteśmy mistrzami olimpijskimi w pływaniu. Kamizelka nie tylko chroni nas przed otarciami, ale też może pomóc podjąć nas z wody, kiedy już do niej malowniczo plumkniemy.

 

Inne opcje

Wyobraźnia ludzka jest nieograniczona, więc na naleśnikach z bananami zabawa się nie kończy – śmigać możemy też w specjalnych tubach, na kanapach, VIP-owskich fotelach, albo innych dmuchanych wynalazkach.

Wspólnym mianownikiem ich wszystkich jest jednak dobra zabawa, woda i fajne wspomnienia (szczególnie te, kiedy poważny na co dzień pan kapitan wrzeszczy na zakrętach, jak mała dziewczynka).

 

To jak, spróbujecie następnym razem? W końcu raz się żyje. Za to do wody spada się nieskończenie wiele razy. Ale, jeśli wierzyć naukowcom, stamtąd właśnie pochodzi wszelkie życie; czyli kolejny upadek to dla nas tylko mały powrót do korzeni – a dla reszty załogi okazja do wykonania niezapomnianego zdjęcia. Po cóż innego stworzono Facebooka, jak nie po to, by dzielić się takimi widokami?

 

.

 

Tagi: banan, naleśnik, sporty wodne
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 13 maja

Timothy Severin wraz z czterema towarzyszami na tratwie z bambusa o nazwie "Hsu-Fu" wyruszył z okolic Hanoi przez Pacyfik; około 1000 Mm od wybrzeża Karoliny, w 104 dniu żeglugi, tratwa się rozpadła, a załogę uratował amerykański Coast Guard.
czwartek, 13 maja 1993
Timothy Severin wraz z czterema towarzyszami na tratwie z bambusa o nazwie "Hsu-Fu" wyruszył z okolic Hanoi przez Pacyfik; około 1000 Mm od wybrzeża Karoliny, w 104 dniu żeglugi, tratwa się rozpadła, a załogę uratował amerykański Coast Guard.
czwartek, 13 maja 1993
Odpłynął w swój ostatni rejs do Hilo Stan Hugill, człowiek legenda; mając 16 lat zamustrował na swój pierwszy żaglowiec, na kilkunastu kolejnych przepływał własną młodość, później jako zawodowy szantymen bywał na wszystkich morzach i oceanach. Śpiewał, pi
środa, 13 maja 1992
W Lysaller umiera Fritjof Nansen (ur. w 1861 r.) - norweski oceanograf i badacz polarny; m.in. zorganizował ekspedycję na statku "Fram", aby dowieść swojej tezy o istnieniu morskiego prądu polarnego płynącego ku wschodnim wybrzeżom Grenlandii.
wtorek, 13 maja 1930
W Świnoujściu nastąpił start s/y "Witeź II" z Kapitanem Emilem Żychiewiczem do rejsu do Islandii. Był to pierwszy rejs polskiego jachtu do stolicy Islandii. Rejs zakończył się 12.07.1959 r. po przebyciu 3767 Mm.
środa, 13 maja 1959